I nadszedł długo oczekiwny moment... lecimy !
Po weekendzie spedzonym na pozegnaniu za znajomymi poniedziałkowy poranek przywitał mnie ciężkim kacem. Justyna krząta się po domu wściekła na mnie, mruczy coś pod nosem (nigdzie nie jadę ;)) a głowa pęka po weekendowych torturach. Ale to nic.
Zimny prysznic, ostatnie pakowanie (ciekawe czego zapomnimy tym razem) w biegu do auta. Jeszcze tylko dogrywanie ostatnich tematów i na lotnisko.
Kolejną podróż czas zacząć!